Small reference for Irmes' modern au.
This is not the place where I will be talking about the au, but to summarize it, It takes place in 1990s on the empty side roads of Italy. Irmes is a stranger that Paris sees on a road, alone, without anything. Weirded by it Paris lets the stranger into his car and they quickly start trusting and understanding each other well. Paris is the first one to quickly tell his life story - running away from his rich environment and house in Spain, driving without any map or navigation, just to be as far as he could. Irmes was listening quietly, yet with attendance. It seemed like the fact that he was listening and just his gaze was enough to soothe the man. On the other side - Paris didn't know anything about Irmes, who seemed to not be so talkative. Like a mystic, hallucination of the man, materialized on the road just so that he would be comforted for a bit after months of being alone.
I guess that's the started. There is more to it...
‿̩͙‿ ༺ ♰ ༻ ‿̩͙‿
(work in progress, potrzebuje korekty)
- Nie… Nie…
Irmes zatrzymał się znużony - nie wiedział sam, czy przez słońce, którego promienie napierały na niego z góry, czy też przez to, co zobaczył przed sobą. Jego mina mówiła wszystko - w rozgoryczonym, ale desperackim grymasie, z którym musiał wyglądać dość żałośnie. A tak właśnie się czuł. Jak żałosny pies, który włóczył się od tak dawna i w końcu znalazł swojego właściciela.
Paris.
Czarny Buick. To był ten sam Buick. Jedyny na tej ziemii - bez tego cholernego dachu. Srebrne felgi błysnęły w słońcu, a Irmes mógłby przysiąc, że dawno nie widział tak czystego samochodu… Tego konkretnego samochodu. Tylko jeden taki egzemplarz istniał na Ziemii i należał on właśnie do mężczyzny, którego nienawidził i na którego Irmes wyczekiwał od… Kilku dobrych miesięcy.
Irmes stanął. To wszystko było niczym za starych czasów, gdy się pierwszy raz spotkali. Niemniej, tym razem dwójka była zwrócona do siebie, a nie jak wtedy, gdy to Paris zajechał Irmesa od tyłu. Samochód powoli zatrzymywał się, a Irmes pusto obserwował jak to szyba auta również wolno się opuściła. Paris. Paris. Paris.
Nie wiedząc, czy powinien wybuchnąć płaczem, czy powinien zacząć wrzeszczeć z goryczy, Irmes stał, patrząc prosto w mężczyznę. Od idealnego widoku jego twarzy, dzieliło go siedzenie pasażera obok, nie mniej jednak wciąż był to wystarczający kąt, by doprowadzić Irmesa do zguby.
Paris zniżył ciemne awiatory, ukazując swoje piwne oczy, po czym rzucił partnerowi krzywy uśmiech - jego charakterystyczny gest, coś z mieszanki zawstydzenia, a filuterności. To ten uśmiech od początku rozbrajał Irmesa, albowiem zawsze musiał on odwrócić głowę podczas jazdy, udając że ogląda to co się dzieje po prawej stronie… A w rzeczywistości próbował ukryć zawstydzony uśmieszek i towarzyszący mu róż na policzkach.
Teraz jednak nie umiał tak zareagować. Wiercił Parisa na wylot nieobecnym wzrokiem, który wydawał się krzyczeć „zostawiłeś mnie, zostawiłeś. A teraz zobacz, co zrobiłeś ze mną”. Powoli zaczął czuć jak trzęsą mu się ręce, spięcie spoczywające u boku jego ciała.
- Irmes… - ah, z jaką czułością Paris wypowiedział owe imię, gdy to wyszedł z samochodu - już bez okularów - i z rozłożonymi rękoma zbliżył się do ukochanego, w intencji objęcia i wylania na niego swojej tęsknoty.
Zanim jednak mógł to zrobić, Irmes cofnął się o krok i bez wahania czy zastanowienia uderzył Parisa w policzek, najmocniej jak tylko jego słabe ciało potrafiło. Chciał, by była to taka mała kara, takie fizyczne oddanie tego, jak Irmes wewnętrznie się czuł przez cały ten samotny, dźgający go w serce czas.
Mężczyzna w dość dużym szoku nie zdołał nawet zareagować, czy cokolwiek powiedzieć, albowiem od razu po tym nie tak lekkim uderzeniu jak wydawałoby się, poczuł smak ust Irmesa na swoich, smak goryczy, rozpaczy, ciężaru boleści, które towarzyszyło Irmesowi w tej tęsknej samotności przez te dłużące się miesiące włóczęgi i wyczekiwania starego życia.
Roztargniony przez to co się działo Paris, odpowiedział tym samym na ten nader wylewny pocałunek, przy czym w raptowny i gorączkowy sposób chwycił partnera tak, by ten nie mógł w jakikolwiek sposób uciec z jego uśmierzającego objęcia. Irmes uśmiechnął się lekko w tym utęsknionym pocałunku, wciąż jednak w niemocy przed zatrzymaniem ciepłych łez toczących się mimowolnie po jego policzku.
Stali tak naprawdę długo, albowiem napoić się nie mogli swoją obecnością, powrotem do ciepła drugiego ciała, do ciała nieobcego, albowiem ukochanego.
Pierwszy przerwał Irmes, z wielkim trudem odrywając się od gorących ust Parisa, który tym razem patrzył z politowaniem na partnera. Ten, nie umiał kompletnie odczytać jego uczuć.
- Masz nowe ubrania - zauważył, w jego głosie wybrzmiała nutka cierpkości.
- Tak… - wydukał w odpowiedzi Paris, jakby czuł się w niemocy w odnalezieniu odpowiednich słów na ten moment.
- Masz czysty samochód.
- Tak…
- Spałeś w czystym łóżku do 12:00, oglądałeś jakiś durny serial w telewizji przy ciepłym śniadaniu, a po tym służąca donosiła Ci piwo. Mama czytała Ci co się dzieje w wielkim świecie Europy. Tata zapraszał na partię golfa.
Paris nie odpowiedział.
- A wiesz co ja robiłem? - Brak odpowiedzi - najpierw codziennie patrzyłem przez pierdolone okno zasranego motelu, który mi opłaciłeś na 3 miesiące, wyczekując momentu kiedy to któryś z tych frajerów w czarnych samochodach nie okaże się tobą - zaczął z narastającą furią w głosie - a po 3 miesiącach, gdy ciebie jeszcze nie było, wykopali mnie z pokoju, więc szlajałem się po wsiach i barach, modląc się, by jakiś zboczeniec mnie nie zabrał gdzieś i kurwa nie macał, gdy wciąż będę o tobie myślał z pustką w głowie.
Jego głos przypominał narastającą burzę, która zaczęła się lekkim deszczem, a z czasem zaczęła puszczać pioruny. Nagle wycofał się z objęć Parisa po kilku sekundach ciszy, patrząc na niego z mieszanką agonii, furii jak i prostego, skaleczonego smutku, nieprzetrawionej samotności.
Irmes nie mógł zrozumieć, jak Paris mógł tak po prostu go zostawić, samego. Przecież wiedział, wiedział, że Irmes nie da sobie rady, wiedział, że w samotności Irmes umrze. Że Irmes umrze, on umrze. Sam.
Powoli doprowadzi się do manii, nienawidząc i kochając, bo chciał tak bardzo go przy sobie, ale i nienawidził tego, że będą momenty w jego życiu, że będzie on oddzielony od mężczyzny.
‿̩͙‿ ༺ ♰ ༻ ‿̩͙‿
Layout made by Itinerae